Zbliżając się do Tajemnicy. O malarstwie Remigiusza Bordy
Bogna Błażewicz
Zastanawianie się nad własną tożsamością to poddawanie refleksji kwestii nie tylko najbardziej podstawowych, ale i bardzo osobistych. To pytanie o siebie względem świata, o swoje w nim miejsce, więc również, pośrednio, o sens, istotę a nawet strukturę tego, co wokół. Nie w każdej twórczości to pytanie pada i nie w każdej znajduje odpowiedź. Remigiusz Borda (ur. 1965) jako artysta (malarz, fotograf, rysownik) nie tyle pyta siebie, kim jest, ale raczej, kim w ogóle są ludzie, czym są przedmioty i co za tym idzie – czym jest materia, energia? Konstruując swoją wizję, określa też własny status jako składowej cząstki substancji, z której wszystko jest zbudowane. Kwestie tożsamości są w jego twórczości silnie obecne i to na kilku różnych poziomach. Także poprzez utrudnianie identyfikacji obiektów, swoiste zacieranie granic…


Podczas mojej rozmowy z artystą, skierowanej na temat różnych aspektów tożsamości, przekonałam się, że Remigiusz Borda ma bardzo spójną wizję świata. Gdy jako człowiek, pyta siebie, kim jest, myśli o tym, co najgłębiej – o duszy. Jego zdaniem, to właśnie głos duszy określa tożsamość bycia artystą. Zarówno w osobistej refleksji Remigiusza Bordy jak i na jego obrazach – przenikają się
wzajemnie pierwiastki duchowe i materialne i zdają się one stapiać, co zresztą wiąże się z koncepcjami kosmologicznymi bliskimi artyście. Jest w nich wedyjski motyw tożsamości materii i energii, co notabene znajduje potwierdzenie w teorii względności Einsteina. W myśleniu Bordy przeplatają się wpływy buddyjskie, szeroko pojmowana filozofia zen oraz elementy fizyki molekularnej, która jest dla niego swego rodzaju inspiracją. Wierzy, że wszystko jest stworzone z tej samej materii, a my jesteśmy jednością z kosmosem, innymi ludźmi, przedmiotami…
Gdybym jednak miała najbardziej skrótowo – jednym słowem – określić charakter twórczości Remigiusza Bordy, powiedziałabym, że to odrębność. Może to brzmieć paradoksalnie w odniesieniu do artysty, który manifestuje w swej sztuce jedność świata, jednak odrębność Bordy jest niezaprzeczalna. Zarówno na tle tego, co dzisiaj dzieje się w sztukach wizualnych jak i w sferze światopoglądowej refleksji. Nie znaczy to, oczywiście, że jest on całkowicie osamotniony w swym myśleniu, swej wizji czy też malarskich środkach wyrazu. Nie jest, ale jego przekonania co do struktury świata znajdują precyzyjne odbicie w jego malarstwie, co nieczęsto się przecież zdarza. Zabiegi formalne mają swe źródło w poglądach. Estetyka łączy się ściśle z filozofią lub przynajmniej osobistą intuicją w odbiorze otaczającej nas rzeczywistości. To – jak przedstawia świat – związane jest z tym, jak go odbiera i co o nim myśli, jakie ma wspomnienia z dzieciństwa, prywatne doświadczenia czy nawet, jakie przeczytał książki… A bycie odrębnym jest przecież bardziej lub mniej świadomym zaznaczaniem własnej tożsamości. Gdyby nie było innych – jak oznaczalibyśmy swoje granice?
Tożsamość postaci i przedmiotów, także pejzaży na obrazach Bordy nie jest oczywista. Artysty nie interesuje portretowanie konkretnych osób ani dokładne odwzorowywanie kształtu rzeczy. Sylwetki ludzi bądź fragmenty ich ciał zlewają się z przedmiotami, meblami… Człowiek jest znakiem, a nie osobą. Podobnie inne elementy rzeczywistości, przenoszone na płótna przez Bordę, gubią oczywistość swej funkcji i stają się malarskimi znakami. Wszystko zostaje uprzedmiotowione, pozbawione jednoznaczności. Nawet powietrze ma widzialną strukturę. Często obrazy Bordy mają w tytule określenie „martwa natura”, jak choćby znakomita metafizyczna praca „Martwa natura z szafą”. Byty malarskie mają malarską, a nie realną tożsamość – istnieją tylko w obrębie pola obrazowego. Czy jednak przez to mniej istnieją? Raczej w inny sposób. Trwają w innym, metafizycznym wymiarze intensywnie i na zasadzie symboli-kluczy, otwierających pola skojarzeń, czy też wyzwalających energię…
W biografii Remigiusza Bordy zawarty jest jeszcze jeden aspekt tożsamości – narodowy. Artysta studiował w Niemczech, w Bremie, i tam przez lata mieszkał i tworzył. Musiał więc sobie odpowiedzieć na pytania typowe dla emigranta. Początkowy bolesny brak odczuwania jedności z przestrzenią – przełamał, tworząc cykl „Malarstwo północnoniemieckie”, w którym uchwycił lokalny kolor i poczuł się częścią otaczającej go rzeczywistości. Stworzył też projekt „Atelier-Mobile” – w jego ramach malował w przestrzeni publicznej – np. w hipermarkecie, parku, ale też , na specjalne zaproszenie, w pomieszczeniach prestiżowych galerii sztuki – np.: Städtische Galerie czy Kunsthalle a później dla zupełnej odmiany w urzędzie dla bezrobotnych. Poprzez sztukę zjednoczył się z przestrzenią, którą początkowo odczuwał jako obcą. Wtedy też zaczął nadawać swoiste „linie papilarne” malowanym obiektom…
Poddając malarskiej refleksji bardzo zasadnicze kwestie, związane z egzystencją, naturą przedmiotów – Remigiusz Borda nie stara się odpowiadać na wszelkie pojawiające się pytania. Odpowiedzi pozostają w swoistym zawieszeniu, bo zarówno w życiu, jak i sztuce, za nadrzędną wartość uważa – Tajemnicę. Sądzę, że właśnie pytając o tożsamość, zbliżamy się do Tajemnicy – nie po to jednak, by ją przeniknąć, ale by iść w jej stronę, by ciągle na nowo ją sobie uprzytamniać. Móc zmierzyć się z nią i przegrać w sensie intelektualnym, ale nie duchowym. Na bogatą, interesującą twórczość Bordy składa się cały szereg artystycznych działań (także w zakresie fotografii, rysunku, poezji, prozy i piosenki), które rozgrywają się niejako „w cieniu” Tajemnicy – wobec niej, dla niej i przez nią. I gdyby nie ona – ogromny obszar rozważań na temat tożsamości – można by było sprowadzić do prostych nazw i definicji. Myślę, że nieoczywistość twórczości Remigiusza Bordy i jej jednoczesna odrębność jest częścią tej właśnie Tajemnicy.